Nieograniczona fantazja, okraszona odwagą przekazu niebanalnych treści, brak więzów tzw. producentów, pozwala nam oglądać filmy wpisujące się w pamięć. Takim filmem jest "Kraina traw", niebanalny
Nieograniczona fantazja, okraszona odwagą przekazu niebanalnych treści, brak więzów tzw. producentów, pozwala nam oglądać filmy wpisujące się w pamięć. Takim filmem jest "Kraina traw", niebanalny film, o którym nie można powiedzieć zbyt wiele, w obawie przed zdradzeniem jakiegoś sekretu, jakiegoś smaczku. Oto Jeliza-Rose, dziewczynka wychowana w rodzinie narkomanów, pomagająca im przygotowywać działki, w wyniku tragicznej śmierci matki, wyjeżdża z ojcem na prerię. Zamieszkują w starym zniszczonym domu. Dziewczynka szuka swojej drogi, ucieka w świat wyobraźni, której granice są nieosiągalne. Owszem, spotyka ludzi, zaprzyjaźnia się z niektórymi, jednak przyjaciółki z wcześniejszych lat muszą cały czas udowadniać swoją lojalność. Mamy również niekonwencjonalne postaci drugoplanowe. Jest Dickens, chłopak skrywający niejedną tajemnicę, gdyż nie jest człowiekiem przeciętnym, jego historia jest z pewnością dramatyczna. Jest też jego siostra Dell, kobieta walcząca z pszczołami. Chciałoby się też wspomnieć o przyjaciółkach czy też o wiewiórce. No i oczywiście ojciec, człowiek zafascynowany Jutlandią. Gilliam pozwala swojej wyobraźni (niektórzy mogą go pamiętać z kreskówek tworzonych dla Monthy Pythona) na niesamowite harce. Czasami są one okraszone ohydą i masakrą, czasami szokującymi obrazami, do których po prostu nie jesteśmy przyzwyczajeni. Świetne zdjęcia, niekiedy pływające na oceanie traw, umożliwiają widzom ucieczkę od rzeczywistości i wczucie w świat Jelizy. Świat dziecka po prostu zwycięża w tej wizji, nawet w tych najdramatyczniejszych obrazach. Strona techniczna filmu, jak zwykle u Gilliama, jest świetnie dopracowana. Idealnie musi układać się mu współpraca z Nicolą Pecorini (jest ich trzeci wspólny film), skoro tak świetnie pokazuje niezwykłe zdarzenia. Niesamowite pejzaże tajemniczej prerii, wchłaniają widza w ten melancholijny świat. Do tego trzeba jeszcze dorzucić nie nachalną muzykę Jeffa Danny. Warto zobaczyć ten film również ze względu na niesamowity występ Jodelle Ferland, odtwórczyni roli Jelizy-Rose, niezwykłej dziewczynki o niezwykłym imieniu. Ferland daje niezwykły popis gry aktorskiej, której mogliby jej pozazdrościć najwięksi, między innymi, trochę sztywny w filmie, Jeff Bridges. Warto, tylko po to, by ujrzeć swawolącą wolno wyobraźnię człowieka, który chce pokazać świat, takim jaki jest, poprzez pryzmat różnych filtrów, czy to będą myśli ulicznika czy bojownika o wolność, ewentualnie twórcy bajek. W tym momencie chciałbym ujrzeć kiedyś wersję reżyserską "Braci Grimm". Wcześniej mi nie zależało, jednak teraz, po tym filmie, zależy mi, i to bardzo. Gdyż wyobraźnia nie powinna być krępowana. Warto, choćby tylko po by się przekonać, czy ma się otwarty umysł. Wielu mówiło o tym, że ludzie wychodzili z seansu. Dlaczego? Bo nie potrafili przyjąć do swego mózgu najprostszych informacji - że dziecko też człowiek? Że może się zagubić we własnej głowie? Rodzice - uważajcie na swe dziatki.