"Oz: wielki i potężny" to jeden wielki list miłosny adresowany do kina. Czarnoksiężnik jest nikim innym a reżyserem we własnej osobie. Iluzjonista, "kłamca" i manipulator. Ale czy nie tego oczekujemy? Początek filmu, jak w wersji z 39, jest stylizowany, czarno-biały. Oz jest iluzjonistą w objazdowym cyrku. Po serii efektownych sztuczek pewna dziewczynka prosi go, by ją uzdrowił - przecież jest czarodziejem! Oz ratuje się ucieczką przed rozwścieczonym tłumem. Kiedy przenosi się do krainy czarów ekran rozszerza się a kolory i efekty komputerowe biją po oczach (jak najbardziej pozytywnie), krzycząc do nas: " Tak, drodzy widzowie, to jest magia kina! To jest iluzja!"
Oz spotyka czarownice and so on and so on, lecą sobie klisze. Scenariusz jak i elementy humorystyczne w filmie nie grzeszą polotem, jednak nie to jest najważniejsze. Warto zwrócić uwagę na kilka ciekawych zagrań. Kilka razy pojawia się stwierdzenie, że prawdziwą magią jest nauka, a "czarodziejem" zostaje nazwany Thomas Edison- wynalazca kinematografu. Bohater zwycięża zło za pomocą aparatury filmowej, oszukując, manipulując. Kino lekiem na całe zło!
Bardzo fajnym motywem jest też oszukana ucieczka Czarnoksiężnika z miejsca walki. Znacie to psioczenie wszystkich wydumanych "znawców" na kino popularne, hiperbudżetowe. "Liczy się kasa, nic więcej!". Cóz, nie zawsze. Jest scena, w której Oz, podczas najważniejszej zadymy, ładuje złoto do balonu, którym zamierza odlecieć. Widzowie dostają z ekranu sygnał "On ucieka! Zależało mu tylko na bogactwe!". Po chwili okazuje się, że Oz nabrał "złą" czarownicę. Nie będę Wam psuł zabawy i spoilerował za bardzo, ale pomysł na prawdę świetny. Chwilę później, kiedy "dobra" i "zła" czarownica spotykają się na pojedynku, "zła" mówi coś w stylu "I co, skończyły się fajerwerki? Już po tobie?", na co "dobra" odpowiada "To było tylko na pokaz". Świetny, niegłupi blockbuster. Zabawę psuje tylko zbyt infantylny humor i słabo rozpisane postacie.